Wierzyłam, że potrafię latać.
Beztrosko unosić nad ziemią.
Nauczyliście mnie spadać.
Oddałam władzę wyrzeczeniom.
Podcięliście skrzydła, boleśnie.
Pozbawiliście wszelkich złudzeń.
Przepraszając nieco za wcześnie.
Unikając zbędnych powtórzeń.
Marzenia obróciliście w pył.
Mój Gwiezdny Statku Świadomości!
Wciągnij kotwicę, od portu odbij.
Płyń wzdłuż zrujnowanych posiadłości.
Coś... coś błyszczy jakby w oddali.
Na iluzorycznym, niebieskim sklepieniu.
Ulotne podniecenie w gardło pali.
Jest sam, samiutki. W odosobnieniu.
Spróbuj! Złówmy ten księżyc świetlisty.
Zapomnijmy o umysłu ruinach.
O ograniczeniach zawsze parzystych.
Niech nas zamroczy jak od wina.
Byśmy na nowo mogli spojrzeć.
Spojrzeć i zobaczyć.
Wyciągnąć dłoń, mieć chęć.
Podświadomość wypaczyć.
Chcę wreszcie widzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz