Obdrapane ściany.
Zasklepione rany.
Tynk odpada wciąż.
Drąż dziurę, drąż.
Biały palec pozostał.
Oczekiwaniom sprostał.
Śmiech. Śmiech radości.
My nie mamy gości.
Nikt nas nie odwiedza.
Bolesna wiedza.
Ktoś wrzeszczy w nocy.
Mgłą zaszły oczy.
Tabletki.
Niebieskie tabletki.
On je dał.
Dał, dał, dał.
Połknął ufnie.
Nie, nie, nie.
Śpi. Nie krzyczy.
Coś w głowie ryczy.
Tabletki. Nie chcę..
Nie będę.
Wyrzucam w kąt.
Dochodzi mnie z nagła swąd.
Dusza się pali.
Serce wypala.
Czuję wyraźnie
nadchodzącą krwawą łaźnie.
Opieram się pokusie.
Zaraz wyruszę.
Świat bajeczny,
Zaskakujący, wieczny.
Zburzyli porządek.
Pojawili się w jednej z wnęk.
"Nieposłuszny byłeś, co?
Nic nie zrobiłeś?
Zamilcz! Tabletki weź.
No już. Bierz!"
Wizje senne się rozpierzchły.
Wyszczerzyłem swoje kły.
Zero rozkazów, zero agresji.
Zęby pomogą mi w opresji.
Wyjdą, bojąc się wariata.
"Siostro, odejdź, to wcielony szatan."
Chichocząc udawałem obłąkanego.
Sami chcieli tego.
Zaprzeczałem, nie wierzyli.
Więc poddałem się im w chwili,
Gdy zapas sił się skończył.
Normalny człowiek był.
Ale się wykończył.
Hodowałem innego.
Tego pojebanego.
Psychopatę, socjopatę.
Jestem swoim własnym katem.
Wegetuję.
Świruję.
Skurwysyny. Państwo. Rząd.
Krzesło. Prąd. Sąd.
Już nie odejdę stąd.
Ucieczka? Samobójstwo.
Zostaje tylko to.
Wcześniej wymorduje mych oprawców.
Uznających się za pierdolonych zbawców.
Będą płakać, łkać i wrzeszczeć.
Krew spłynie, leć, leć, leć.
Bestia wyjdzie na oddziale.
Będą babrać się w swym kale
Ze strachu...
Zero litości, brachu.
Spalę wszystkich. W tym i siebie.
"Doktorku, Ty pierdolony pojebie!"
Czerwona wstęga podłogi trawi.
"Nikt WAS kurwa nie wybawi."
Trawi ciała, trawi ściany.
Otwiera zasklepione rany.
Przeraźliwe krzyki noc przeszywają.
Sufity się zapadają.
Grób masowy.
Koncept odwetowy.
Koniec. Plan wykonany.
Pójdę ze śmiercią w tany.
Danse macabre.
Bre, bre. Danse.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz